środa, 26 lutego 2014

Morze od kuchni

Początek tej przygody ma swoje miejsce około 5 rano, kiedy to w drodze do Cegielni-Lewickiej(11 stycznia) miedzy słowami pojawił się temat wyjazdu nad morze. Na samą myśl oszalałem ze szczęścia, ale w tej chwili jeszcze nic nie było wiadomo.
W miedzyczasie stoczyłem wiele kłótni z mamą o to, czy mogę jechać,czy nie. W końcu mama zrozumiała co jest dla mnie najważniejsze i zgodziła się, żebym jechał nad MORZE.
Początkowo plan był taki, że wyjedziemy w piątek po szkole, potem pojawiła się opcja że jedziemy w czwartek zaraz po szkole i taki plan utrzymywał się do 24 lutego. W tym właśnie dniu namówiłem mamę, aby mi odpuściła jeszcze jedne dzień szkoły. Po dłuższych negocjacjach zgodziła się! Ale martwiła mnie jeszcze jedna rzecz, a konkretnie, czy Wojtkowi Miłoszowi, będzie pasowało wyjechać dzień wcześniej.
Na szczęście Wojtek jak przystało na prawdziwego ptasiarza nie wahał się ani chwili :) To było niesamowite, ponieważ od początkowego planu do teraźniejszego zyskałem dwa dni nad morzem!
26 lutego, trochę po 19:30. Do mnie do domu przyjeżdża mój Tata wraz z Wojtkiem M. Bardzo szczęśliwy, że za chwilę wyjeżdżamy poznaję Wojtka, pakuję ostatnie graty, żegnam się z Mamą i siostrą i nadchodzi czas wyjazdu. Odpalamy Bolid i w 3 Wojtków ruszmy!!! Przed nami około 600 km.
Około 3 w nocy jesteśmy na miejscu.!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz